Antek kilkanaście dni temu skończył sześć lat. To dla mnie magiczny czas, bo zaczynam dostrzegać w tym małym człowieczku i w jego zachowaniach to, w czym wyrastał. Widzę w nim szacunek do przyrody, wielkie do niej zaufanie, ciekawość świata, troskę o życie najdrobniejszych istot, jakie spotyka na swojej drodze. Powiedzieć jednak, że to wszystko jest moją zasługą, to jak powiedzieć tylko część prawdy. Bo olbrzymi wpływ na to, jak Antek odczuwa i jak myśli, ma jego tata. Czwarty element naszej rodziny.
Kiedy poznałam mojego przyszłego męża, a było to niemal dokładnie 30 lat temu, kiedy razem przekroczyliśmy próg tego samego wiejskiego przedszkola, jego ulubionym zajęciem było rzucanie żab pod koła ciężarówek. Wiem też o eksperymentach z dmuchaniem żab za pomocą słomki. Wersja dla bardziej wrażliwego towarzystwa brzmi, że dzieciństwo spędził na wsi w bliskości z naturą.
Pamiętam jak natarł mi plecy śniegiem, kiedy byliśmy w siódmej klasie i kiedy zarzekłam się, że się do niego nie odezwę do końca życia. Ten śnieg za koszulą ostudził nasze relacje na wiele dobrych lat.
Pisany nam jednak był wspólny los i nawet rozjazdy po Europie i różne preferencje mieszkaniowe nie zdołały nas rozdzielić. Dla niego oczywiste było, że zamieszka w rodzinnej wsi i tu postawi dom, ja mówiłam: „Oczywiście, że miasto!”. Zachłysnęłam się możliwościami świata i chciałam przedłużyć swoje studenckie życie. Patrząc na niego nie rozumiałam, jak można cieszyć się tym, że rośnie las za stodołą i mieć marzenia w kształcie własnego stawu z rybami. Przecież świat stoi otworem, możemy żyć w każdym miejscu na globie, dlaczego akurat tu? Dlaczego tak?
Zajęło mi kilka lat, bym na nowo dostrzegła i pokochała możliwości, jakie daje nam wieś. Doceniłam. Kolejnych kilkanaście miesięcy, by urodziło się we mnie uczucie wdzięczności dla mężczyzny, bez którego nie byłoby nic z rzeczy, które są w tym momencie dla mnie najważniejsze.
I choć zupełnie rozmijamy się w kwestii jedzenia mięsa, kretów, które ryją jego trawnik przed domem (naprawdę mi to nie przeszkadza, a on wyciąga przeciw nim co roku najcięższe działa….) i od jakiegoś czasu doprowadza mnie do szału pomysłem na wstąpienie do koła łowieckiego, to wiem, że tylko dzięki niemu żyjemy bliżej natury i wiem, że jest dla naszych synów dobrym wzorcem i mocnym wsparciem. Widać też jak na dłoni, jak ja przestaję być dla Antka najważniejszą osobą, a jego uwaga i emocje zwracają się teraz ku tacie.
Łowią razem ryby. Spacery nad staw stały się dla nich męskim rytuałem. W sezonie grzybowym jeżdżą codziennie razem do lasu. To od taty Antek nauczył się zapalać ognisko. To z tatą Antek pierwszy raz wszedł do stawu i złapał rękami rybę. Razem puszczają latawce, kiedy mnie nie chce się wyjść na wiatr.
Cała prawda jest taka, że bez mężczyzny u swego boku marna byłaby ze mnie kobieta i matka i marny dla kogokolwiek byłby to przykład do pokazywania. Nasza rodzina składa się z czterech elementów mających na siebie nieustanny silny wpływ.
I jeśli piszę na swojej stronie, że przed kobietami bardzo ważna misja do wypełnienia, bo wierzę, że to my mamy wrażliwość i siłę, aby być w bliskości z Naturą i sprawić, by nasze dzieci całe życie Ją kochały, to ta misja nie uda się bez mężczyzn. Siła tkwi w uzupełnianiu się, zrozumieniu swoich ról i wzajemnym szacunku.
Tak jak dzieci potrzebują obojga rodziców, tak Ziemia potrzebuje kobiet i mężczyzn. Równowaga to stan, który Natura kocha najbardziej.
Proszę pamiętajcie o tym człowieku, który stoi przy mnie i naszych dzieciach, nawet jeśli nie często będę go pokazywać.