Są tacy, którzy zazdroszczą i są tacy którzy marzą. Domek w cieniu lasu. Widok na pola. Pobudka przy świergocie ptaków. Sarny do porannej kawy. Dzieci wybiegające boso na ogród. Nasze sielankowe wyobrażenia podbijają branżowe miesięczniki – te z malwami na okładce i blogi takie jak Wielki Zachwyt (znacie to, prawda?). Gdybym sama nie mieszkała na wsi, pewnie dałabym się nabrać.
Jeszcze do niedawna wszystko było dobrze. Nie umiałam sobie wyobrazić lepszej sytuacji dla siebie i dla naszej rodziny.
Domek jest? Jest!
Ogródek jest? Jest!
Piaskownica dla dziecka jest? Jest!
Praca jest? Jest!
Auto jest? Jest!
No więc o co Ci chodzi?
Sięganie po więcej
Ile wysiłku musimy zrobić, aby stąd pokazać dzieciom różnorodność tego świata.
Nauczyć, że ludzie mogą mieć różny kolor skóry, wierzyć w niebo albo reinkarnację. Style życia kompletnie mieć inne. Kultury od siebie odległe tworzyć.
Pokazać im piękno tej złożoności i nauczyć, że w tym tkwi siła rodzaju ludzkiego.
O ile trudniej pomóc im znaleźć własną pasję i rozwijać ją, kiedy wszystkie dzieciaki w okolicy mają w rękach smartfony a większość ich rozmów sprowadza się do leveli, rund, boxów….
Rzadko dzisiejsze dzieciństwo na wsi przypomina to znane nam z „Dzieci z Bullerbyn”, wiecie o tym?
Ja chętnie przeniosłabym się czasami w miejsce, gdzie na wyciągnięcie ręki mam rodziny żyjące w taki sposób, jak mogę tylko poczytać z książek albo na blogach. Wzmacniać się dzięki nim i bardziej dziarsko iść we wspólnym rodzicielskim kierunku. I rety, jak mi brakuje inspirujących ludzi! Kiedy czasami wyrwę się do większego miasta, nie mogę od ludzi oderwać wzroku. Różnorodności mi brakuje.
A przyjaciele (poza obecnie jednym wyjątkiem, ale to też tymczasowo) mieszkają daleko ode mnie.
Po to wszystko musimy z domku pod lasem wyjechać.
Pułapka sieci
Życie na wsi z internetem stało się całkiem znośne. Stałe łącze mam chyba od 2011r. Potrzebuję inspiracji- włączam internet, potrzebuję porozmawiać z przyjaciółmi- włączam internet, potrzebuję coś poznać, odkryć, pomarzyć- włączam internet, otoczyć się ciekawymi ludźmi- włączam internet. Mam ochotę na ciekawe danie- nie idę do restauracji, bo nie ma – włączam internet i próbuję gotować. Pracę (i to fajną!) mam dzięki temu, że jest w mojej wsi wi-fi.
Efekt jest taki, że gdyby dziś zabrano mi dostęp, to by mnie bardzo bolało ? Ilość czasu, jaką spędzam w sieci zaspokajając swoją potrzebę kontaktu ze światem przeraża mnie momentami. Sama spaceruję po domu z komórką w ręce a wymagam od mojego syna, by trzymał się swoich czasowych limitów. Jest mi z tym źle.
Szkoła
Jeśli narzekałam na brak różnorodności, to 1 września 2017, kiedy Antoś poszedł do I klasy, przeżyłam szok kulturowy. Dostałam co chciałam, tyle że w trudnym wydaniu. Oceny. Kary. Nagrody. Testy. Konkursy. Pęd. Przymus. Wizyta w McDonaldzie w ramach klasowej wycieczki (jeśli jakaś mama z naszej grupy czyta ten wpis: ja naprawdę rozumiem, że można lubić to miejsce ? i rozumiem, że można się różnić i nawet rozumiem, że mogę jako jedyna mieć inne zdanie na ten temat ? Nie miałam siły, by poruszyć ten temat na spotkaniu rodziców). Zakładam (ale może się mylę), że każda szkoła w promieniu 50km pracuje w ten sam sposób. Więc czy naprawdę mamy wybór?
W cieniu lasu
Przeczytałam gdzieś, że mieszkanie na wsi jest wspaniałe dla ludzi, którzy pokochają ‚ograniczoność’ jaką wieś daje. Naprawdę byłam do niedawna zakochana po uszy. I pewnie dlatego nie przygotowałam się dobrze na moment, w którym dom, łąka, las, ogród i kałuża przestaną być wystarczającą przestrzenią dla naszych dzieci. Trzeba było lepiej oszczędzać swoją energię życiową i zostawić jej porządne pokłady na teraz, a przy tym znacznie wcześniej zacząć myśleć o naszej strategii na edukację. Przygotować się nie tylko na blaski, ale i na cienie mieszkania blisko lasu.
Wpis jest preludium do artykułu, do którego dojrzewam od września – o tym w jaki sposób radzimy i nie radzimy sobie ze szkołą.