Swoboda jest dla mnie wartością. Swoboda robienia tego, co chcę, swoboda odkrywania i uczenia się, swoboda wyboru i doświadczania na własnej skórze. Swoboda do poniesienia porażki. Zawdzięczam jej zarówno piękne jak i trudne chwile, a wierzę, że jeszcze w niejedno ciekawe miejsce mnie zaprowadzi. Dziś w kobiecym magazynie nazwaliby to może 'podążaniem za sobą’. Ale dla mnie to znacznie za wąsko.
Swoboda dla mnie to wolność wyboru, otwartość, zaufanie i akceptacja. Miłość do siebie samej i świata. Bez miłości nie możesz ufać. Nie możesz akceptować tego, co jest w Tobie i dookoła. Nie otworzysz się na to, co przychodzi. Nie będziesz kreować…
Kiedy pojawiły się dzieci słowo 'swoboda’ w moim życiu nabrało zupełnie nowego znaczenia. Inaczej- myślałam, że znikło nieużywane. Bo gdzie na nie miejsce, jeśli nawet o tym kiedy mam spać i jeść, zaczęły decydować inne- w dodatku tak małe- osoby. Długo czułam się sfrustrowana i nieświadomie zrzucałam winę na cały świat, za to, że odebrano mi to, co dla mnie było tak ważne. Byłam po ludzku nieszczęśliwa i zagubiona.
Po kilku latach znów ją odnalazłam. Nawet nie wiesz jak się ucieszyłam, bo przecież tak bardzo mi jej brakowało!
Swoboda jest w sposobie bycia moich dzieci. Jest też w mojej relacji z nimi. Musiała zawsze tam być, tylko ja nie widziałam… A dostrzegłam ją pierwszy raz właśnie w lesie.
W lesie pozwalam dzieciom, by robiły co chcą, poza niebezpiecznymi zajęciami oczywiście (na temat tego co ja uznaję za niebezpieczne kiedyś znajdzie się osobny wpis). To, że niewiele mówię i nie ograniczam, zaprowadza je do strumienia z zimną wodą, na stare przewrócone drzewo i do nory lisa (nawet jeśli nie mamy pewności, czy jest pusta). Czasami jest przyczyną kłótni i płaczu, ale też wspaniałym podłożem do wymyślania nowych zabaw.
Teraz swoboda nierozerwalnie łączy mi się z byciem na łonie natury.
Swoboda w naszym domu to możliwość wyboru, m.in. tego co będą jeść. Mam wrażenie, jakbym pytania „Co chcesz dziś na śniadanie?” zaczęła używać, gdy tylko wyskoczyły im pierwsze zęby. Pamiętam też, jakie na mojej siostrze wrażenie zrobiło, kiedy dwuletniego Antosia prosiłam, by się określił, które buty chce ubrać do kościoła.
– Ty się tak będziesz o wszystko go pytać?
– No tak. A ty się nie pytasz swoich dzieci?
Na mnie jej zdziwienie też zrobiło wrażenie, bo nie sądziłam, że robię coś inaczej niż wszystkie mamy na świecie.
Nie miejcie wyobrażenia, że nie obowiązują u nas normy i że o każdą kwestię pytam dzieci. Ram w których się poruszają, mają naprawdę wiele. Tam, gdzie uznajemy, że są im albo nam wszystkim potrzebne, by było bezpiecznie i byśmy mieli fajne rodzinne życie. I oczywiście, że tak, mamy sprzeciwy i krzyki w sytuacjach, kiedy dzieci widzą jakąś granicę inaczej albo gdzie indziej (przerabiamy to właśnie w związku z przedszkolem).
Zdecydowanie jednak nie lubię na siłę tych granic stawiać i się nimi obwarowywać. A już na pewno nie w trakcie ich zabawy.
I wiem, że ze swobody którą mają moje dzieci, rośnie ich siła. Tak jak z mojej – rośnie moja siła.
Za tydzień kolejny wpis, w którym opowiem Wam, jak staram się naszym dzieciom zapewnić swobodę w zabawie i opiszę, jakie tego dostrzegam korzyści. Dla dzieci i dla rodziców 🙂
A na zachętę, by odwiedzić nas za tydzień: