Złapałam się na czymś okropnym i okrutnym zarazem. Chciałam dzieciom zbudować bazę. Już miałam upatrzone miejsce. Uwierzycie? Ja, ceniąca dziecięcą swobodę i zachęcająca do samodzielności gdzie się da, chciałam z butami wejść w ich przestrzeń. Bo przecież skąd oni będą wiedzieć, że można sobie bazę zrobić? My to mieliśmy dzieciństwo, nie to co teraz!
Na szczęście wiosna i lato przyniosły inne aktywności i zabrakło mi energii na realizację tego zbrodniczego planu.
Za drewnianą furtką sąsiada
Ostatnie ciepłe momenty jesieni dzieci spędzają biegając po podwórku. Mamy fajnie, bo i z lewej i z prawej strony są mniej więcej rówieśnicy, przed domem plac z olbrzymią kupą piachu (najlepsza piaskownica w okolicy) a z drugiej strony pola i lasy. Jest gdzie biegać i co robić. Kiedyś Antka, 7 lat, nie było od samego rana do obiadu. W takich momentach nawołuję syna w cztery strony świata, dokładnie tak, jak pamiętam wołała mnie moja mama. Przecież nie zjadł porządnego śniadania, już obiad stygnie, gdzie on w ogóle jest?!
Przychodzi, choć wcale nie w odpowiedzi na wcześniejsze apele, umorusany po uszy, z błyszczącymi oczami, siada do stołu i wtedy pada:
„Mama, budujemy bazę u dziadka Karoliny! Wszystko tam mamy! Miecze sam zrobiłem! I deski sami zbijamy, cały dach zbudowaliśmy! I jeszcze kolega jeden ma przyjść! A dziewczyn nie wpuszczamy, one muszą inną bazę sobie zrobić! Jedzenie też jest! Musimy jeszcze tarcze przygotować. Mamy dużo pracy.”
i tak cały czas między jedną a kolejną łyżką zupy.
O rany! Stało się!
Pozwolicie mi zobaczyć? A Michałek też mógłby?
A aparat mogę zabrać?
Do bazy prowadzą dwie drogi. Wybieramy tę przez krzaki i opuszczony sad sąsiada. Wchodzimy przez tylną drewnianą furtkę. Emocje rosną, nie wiem czy bardziej w młodszym synku czy we mnie.
W bazie jest tak:
Nie jestem w stanie wydukać z siebie ani słowa. Naprawdę. Trochę siedzę, trochę chodzę. Patrzę z podziwem i ze wzruszeniem. Nie nadążam robić zdjęć – tyle się dzieje, tyle widzę! Czuję, że obcuję z potężną mocą, która przestaje się mieścić w ich małych ciałkach i promieniuje w przestrzeń – z radością wspólnego działania, entuzjazmem, zaangażowaniem, kreatywnością, ekscytacją, ZACHWYTEM i szczęściem. Wolnością. I czymś, co powstaje ze skrzyżowania tych wszystkich rzeczy na raz.
Dziękuję, że pozwoliliście mi ze sobą być.
„Swobodna zabawa bez nadzoru dorosłych to przewidziany przez naturę sposób, w jaki dzieci uczą się, że nie są bezradne. Bawiąc się, zdobywają kontrolę nad swoim działaniem i ćwiczą się w niej. Uczą się podejmować decyzje, rozwiązywać problemy, tworzyć reguły i przestrzegać ich oraz traktować innych jak równych sobie. Podczas zabaw na świeżym powietrzu rozmyślnie wystawiają się na pewne ryzyko – huśtając się, zjeżdżając na zjeżdżalni, kręcąc się na karuzeli, wspinając się na drabinki i drzewa, zjeżdżając po poręczy – bo zdobywają w ten sposób nie tylko kontrolę nad ciałem, ale także nad swoimi lękami. W zabawie z innymi dziećmi uczą się negocjować, sprawiać innym przyjemność i kontrolować gniew w czasie konfliktów. Wolna zabawa bez dorosłych to także naturalny sposób odkrywania swoich preferencji, wypróbowywania różnych czynności, odkrywania własnych talentów i upodobań. Nie są to rzeczy, których można nauczyć się na lekcjach w szkole! Do tego potrzebne jest własne doświadczenie.”
Peter Gray, „Wolne dzieci”
PS.
Po kilkunastu dniach baza została „posprzątana” przez dorosłych. Pamiętam, że naszą z dzieciństwa też posprzątał właściciel działki, na której stała. Może właśnie dlatego, że one powstają przy zaangażowaniu tak dobrych emocji i są tak tymczasowe, wracamy do nich przez całe życie?
2 Komentarze/y
Wine
Dziekuje, jak mi milo! 🙂